środa, 26 marca 2014

Łańcut po raz kolejny

Yes, I did it again... Będąc z weekendową wizytą w Rzeszowie, nie mogłam sobie odmówić przyjemności kolejnej wizyty w łańcuckiej storczykarni. Jeżeli myślicie, że jesienią, zimą, czy wczesną wiosną nie ma tam nic szczególnego do oglądania - to przestańcie myśleć ;-) Nas już przy samym wejściu przywitało ogromne, rozłożyste, pokryte wielkimi kwiatami cymbidium.


Dech w piersiach zapierało. Łzy zachwytu spływały po policzkach, podczas gdy gula zazdrości dławiła w gardle, ponieważ moje trzy trawska bynajmniej nie zamierzają obdarzać mnie podobnymi widokami:


Na nich mogę znaleźć co najwyżej przędziorki - ot mała przykra niespodzianka z wczoraj... No, koniec dygresji osobistych. Ciekawostka, którą po raz pierwszy chyba miałam okazję zobaczyć na żywo, to plejone.


Nie jest to storczyk łatwy w uprawie parapetowej. A ciekawostką jest m. in. dlatego, że niektórzy hodowcy zimują go w lodówce. Wymaga bardzo chłodnego okresu spoczynku.


Kolejna intrygująca orchidea to rozpoczynająca kwitnienie dracula. Kwiaty tych storczyków przypominają twarze np. małpek. Rośliny te przeważnie uprawia się w wiszących koszyczkach, ponieważ ich pędy kwiatowe kierują się w dół, przenikają przez podłoże i wychodząc dnem koszyczka tworzą pąki i kwiaty.


Bliską krewną draculi jest masdevallia. Poniżej jedna z ciekawszych, jakie widzieliśmy.


Kwitnące sabotki (Paphiopedilum) wystawiły liczną i urozmaiconą reprezentację. W tylnych rzędach widać odmiany o wysokich pędach kwiatowych.


Rozmiar kwiatu możecie oszacować poprzez porównanie go z telefonem komórkowym (po prawej).


Oprócz tego cattleye, laellie, dendrobia, phalaenopisy botaniczne i hybrydy, lycaste i wiele innych, w tym mnóstwo pachnących. Mam ponad 100 fotografii i nie będę próbować się zastanawiać, które tu opublikować, bo 60 fotek w jednym poście to lekka przesada. Poniżej dwa dendrobia na przynętę, a resztę jedźcie obejrzyjcie i obwąchajcie sobie sami!



Oczywiście storczykomaniaczka taka jak ja nie mogła wyjść ze storczykarni z pustymi rękami. Mrucząc pod nosem "nie mam już na nie miejsca" zabrałam ze sobą do Wrocławia poniższą subtelną piękność.


To pachnąca frezjami hybryda, dialaelia Iwanagara Apple Blossom. Pierwsze zdjęcie jest chyba najbliższe jej rzeczywistym kolorom, fioletowe cienie na płatkach są nieco bardziej wyraźne. Niestety w pochmurne dni, takie jak ostatnio, trzeba się wspomagać lampą błyskową w trakcie robienia zdjęć (przynajmniej w sytuacji, gdy zdjęcia robi taki amator jak ja).


Roślina jest dorosła i dorodna. No naprawdę nie wiem, gdzie ja ją następnej zimy ustawię? Obecnie stoi na biurku obok orchidarium i szklarenki, pod lampą. Doświetlanie ma wpłynąć korzystnie na kwitnienie już rozwiniętych kwiatów i rozwijanie się pąków.


Przy okazji udało mi się ustalić nazwę mojej poprzedniej pamiątki z Łańcuta. To dialaelia Chantilly Lace. A poniżej fotka poglądowa solarium w trakcie pracy ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz