Masdevallie to orchidee, których kwiaty nieustannie mnie zachwycają swoją różnorodnością kształtów i kolorów. Katlejowate wygrywają z nimi w moim prywatnym rankingu chyba tylko wielkością kwiatów i zapachem. No i może jeszcze byciem łatwiejszymi w uprawie... Oczywiście jako storczykomaniaczka nie mogłam sobie odmówić próby uprawy masdevalii.
Cóż, pierwsza próba, mimo obiecujących początków, zakończyła się klęską i utratą roślinki. Masdevallia chasei dotarła do mnie w dobrej formie i nawet próbowała zakwitnąć, ale niestety rosła w mchu sphagnum pokrytym seramisem i ją przelałam. Nie zauważyłam tego w porę. Straciła korzonki, które przegniły z nadmiaru wody, a reanimacja nie powiodła się.
Jeszcze przed tym smutnym finałem, niesiona falą optymizmu, kupiłam na Allegro kolejną masdevallię, nieoznaczoną hybrydę. Po stracie chasei zmartwiłam się, że nowy nabytek pójdzie w jej ślady, na szczęście z drugą masdevallią współpraca układa się lepiej.
Różnica między obydwoma przypadkami polega przede wszystkim na tym, że hybryda nie rośnie w mchu sphagnum. Jest posadzona w mieszaninie drobniutkiej kory z perlitem, w mieszance są także widoczne kawałeczki węgla drzewnego i czipsów kokosowych. Jest to przepuszczalne podłoże, które przesycha łatwiej niż mech. Poza tym masdevallia ta wydaje się należeć do tolerujących umiarkowane temperatury uprawy, co także ułatwia jej uprawę w warunkach domowych. Nie zakwitła u mnie jeszcze ani nawet nie próbowała kwitnienia, ale ciągle wypuszcza nowe przyrosty, produkowała je także regularnie przez całą zimę.
Masdevallia odziedziczyła po chasei plastikową miseczkę wypełnioną kamykami i keramzytem, które są zalane wodą. Oczywiście pilnuję stale, aby poziom wody był tuż poniżej dna doniczki. Doniczka jest ustawiona na kamyczkach w taki sposób, aby woda nie podsiąkała otworem w dnie do jej wnętrza. Dzięki temu podłoże przesycha pomiędzy podlewaniami i ryzyko zgnicia korzeni jest mniejsze, a równocześnie wilgotność powietrza wokół roślinki jest zwiększona. Wyparowaną wodę w kamykach uzupełniam poprzez wrzucanie do miseczki kostek lodu. Robiłam to także zimą. Chociaż chwilowo i chociaż trochę obniża to temperaturę wokół orchidei, która w żadnym wypadku nie przepada za upałami.
Zimę storczyk spędził na storczykowej półce, na jej najwyższym poziomie, czyli najbliżej wentylacji w futrynie okna. To najchłodniejsze miejsce w mieszkaniu i ze wsparciem kostek lodu okazało się wystarczająco dobre na przezimowanie. Obecnie masdevallia razem z dendrobiami i cymbidiami znajduje się już na balkonie i zostanie tam tak długo, jak to tylko będzie możliwe.
Jak widać na ostatnim zdjęciu, w poprzednim akapicie powinnam była raczej użyć liczby mnogiej. Pomyślnie przetrwana zima skłoniła mnie do wzięcia udziału w kolejnej licytacji i do hybrydki dołączyła mniejsza koleżanka: masdevallia herradurae. Jest wsadzona w bardzo podobnym podłożu, w którym na wierzchu widoczny jest dodatek mchu sphagnum. W tak maleńkiej doniczce bez mchu podłoże wysychałoby zbyt szybko. Dopatrzyłam się tam również skrawka gąbeczki (?) i najchętniej bym się jej pozbyła, ale na razie zdecydowałam się nie grzebać maleństwu w korzonkach. Miniaturka obecnie nie produkuje nowych przyrostów, ani tym bardziej kwiatków.
Na pierwszym zdjęciu jest jedna z masdevalli, które w zeszłym roku oglądałam w storczykarni w Łańcucie. Mam nadzieję, że podobnych kwiatów doczekam się u swoich podopiecznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz