Phalaenopsis parishii, lobbi, minus to miniaturowe storczyki, które od jakiegoś czasu kusiły mnie swoimi maleńkimi, ale pełnymi uroku kwiatami. Znalezione w internecie opisy warunków uprawy tłumiły mój zapał do nabycia takiego malucha długo, ale jak widać nieskutecznie. Nie taki diabeł straszny, jak go malują, przynajmniej na początku.
Roślinkę zakupiłam w sklepie internetowym, jako storczyka na zamówienie. Została zakupiona bez podłoża i trochę mi witki opadły, gdy wyjęłam ją z pudełka. Miała sporo korzonków, ale wszystkie popękane w kilku miejscach. Wyglądały trochę jak łapki marionetki na sznurkach, tylko z więcej niż jednym łokciem każda. Takie pęknięcie widać na drugim zdjęciu, na korzonku poniżej prawego liścia.
Uszkodzenia te nie wyglądały na świeże, wiec nie powstały w trakcie transportu do mnie, a po namoczeniu w wodzie korzenie na całej długości zrobiły się zielone. Poza tym storczyk miał dwa zalążki pędów kwiatowych o długości po około pół centymetra.
Według wujka gugla phalaenopsis parishii lubi być uprawiany na podkładce, z korzeniami wystawionymi na działanie światła i powietrza. Jednocześnie wymaga dużej wilgotności. Czyli w dni upalne codzienne zraszanie? Na forum internetowym natknęłam się za to na informację o uprawie z sukcesem w mchu sphagnum. Hmm... Zdecydowałam się zatem pójść na pewien kompromis: swojego parishii wsadziłam w plastikowy koszyczek wypełniony raczej grubą korą, z kępkami mchu sphagnum umieszczonymi głównie na wierzchu podłoża. Kilka kłaczków umieściłam także głębiej, ale z dala od korzeni, aby uniknąć ich gnicia. Najgrubsze kawałki kory poszły do wewnątrz, pod korzonki, aby zapewnić dostęp powietrza do wnętrza koszyczka. Na wierzchu użyłam drobniejszego podłoża, aby unieruchomić falka i zapobiec zerwaniu rdzeni w popękanych korzonkach.
Orchidea wylądowała w orchidarium, w cieniu pod najniższą półeczką, blisko wiatraczka. Podlewana co tydzień przez namaczanie. Temperatura wynosiła około 25 stopni, a wilgotność przeważnie ponad 70%, nie spadała poniżej 65%. Warunki te okazały się odpowiednie, bo oba pędy kwiatowe szybko zaczęły rosnąć i storczyk obdarzył mnie pięcioma ślicznymi i całkiem trwałymi kwiatkami (kwitnienie trwało dobry miesiąc).
Kwiatuszki miały około dwóch centymetrów wysokości i jeden centymetr szerokości. Nie wyczułam u nich żadnego zapachu. Obecnie phalaenopsis już przekwitł, ale jednocześnie wypuścił młodego listka. Mam wiec nadzieję, że dalsza uprawa przebiegnie bez większych komplikacji i doczekam się kolejnego kwitnienia będącego w całości moją zasługą. Zastanawiam się jednak, patrząc spokojnie na powyższe zdjęcia, dlaczego płateczki wyglądają na obgryzione? Czyżbym miała w orchidarium jakiś dzikich lokatorów? Lupa w dłoń?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz